W kampanii wyborczej 2005 r. PiS obiecał Polskę solidarną". By dobitniej to zaakcentować, potrzebował poparcia Solidarności". Lech Kaczyński odwiedził więc zjazd S", gdzie poprosił związek o oficjalne wsparcie. Dostał je.
Po zwycięstwie wyborczym iluzję jeszcze podtrzymywano. Rząd obiecał związkom i pracodawcom wielką umowę społeczną. Prezydent ogłosił, że będzie jej gwarantem. Negocjacje toczyć się miały w Komisji Trójstronnej, na której czele stoi minister pracy.
Wiosną zeszłego roku Ministerstwo Pracy oddano Samoobronie. Negocjacje nad umową na serio nie ruszyły. Rząd nie był nawet skłonny rozmawiać o rutynowych sprawach,
takich jak coroczna podwyżka płac w budżetówce.
Gdy na horyzoncie zamajaczyły wybory, PiS przypomniał sobie o Polsce solidarnej". W poniedziałek podpisał z S" porozumienie. Tylko z S".
Nagle okazało się, że jest w stanie dać budżetówce dwa razy więcej, niż dotąd deklarował. Nie ma też nic przeciwko wyższemu wzrostowi płacy minimalnej, choć wypadałoby skonsultować się z pracodawcami, bo to na nich spadną koszty.
Rząd zobowiązał się też do przedłużenia o rok niezwykle korzystnych dla pracowników zasad przechodzenia na wcześniejsze emerytury. Kosztować to będzie grube miliardy.
Więcej Gazeta Wyborcza.