W 1993 r. rząd Hanny Suchockiej zadecydował o obniżeniu emerytur i rent ponad pięciu milionom Polaków. Decyzję tę zakwestionował Trybunał Konstytucyjny. Jego wyrok odrzucił jednak wtedy parlament.
Niedawno pocztą pantoflową rozniosła się wiadomość, że o niegdyś obcięte emerytury można się upomnieć w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych. Wystarczy złożyć pozew.
200 tys. emerytów i rencistów zwróciło się do ZUS o zwrot należnych -jak im się wydawało – pieniędzy. Mieli do tego prawo.
Urzędnicy w ZUS, przyjmując pozwy, nie zawsze informowali jednak, że roszczenia emerytów są bezzasadne (z niedopatrzenia niekompetencji ), że sądy je odrzucają, a z pieniędzy nici.
Jestem przekonany, że większość emerytów nie miała nawet pojęcia, że ich wnioski trafią do sądów. I że sprawy rozpatrywane przez sądy wiążą się z kosztami.
Taką świadomość mieli za to niektórzy sędziowie,którzy-jak Włodzimierz Czechowicz z warszawskiej Pragi, który odrzucił 4 tys. takich pozwów – odstąpili od obciążenia kosztami emerytów. Ze względów społecznych. – To niezamożni ludzie. Ktoś ich wprowadził w błąd, dlaczego mają za to płacić – pytał.
Jednak ZUS okazał się nieugięty. Zwrócił się do sądu, by ten nakazał emerytom zapłacić po 60 czy 120 zl za pracę prawników Zakładu. Emeryci byli zaskoczeni: zamiast zyskać pieniądze od ZUS, muszą mu zapłacić. A jak nie, to odwiedzi ich komornik.
Nie wiadomo, od ilu emerytów ZUS już zażądał zapłaty. Po poniedziałkowym tekście Gazety", w który opisaliśmy ten proceder ZUS, usłyszeliśmy zapewnie nie, że nikt więcej żądania zapłaty nie dostanie. Jednak ci, którzy je otrzymali, muszą zapłacić: prawnicy ZUS, zamiast czytać pozwy emerytów, mogli zajmować się czymś innym. Tak argumentował rzecznik ZUS Przemysław Przybylski.
Więcej Gazeta Wyborcza.