Rejestry dłużników są bardzo niebezpieczne dla przeciętnego konsumenta. Nie ma on żadnego wpływu na zmianę lub modyfikację umieszczonych w rejestrze danych. Tylko podmiot, który złożył wniosek o ujawnienie długu może go usunąć, a Biura Informacji Gospodarczej nie sprawdzają, czy zgłoszenie jest zgodne z prawdą – twierdzi w Rzeczpospolitej mec. Rafał Choroszczyński.
Jak czytamy w dzienniku, na rynku działają dwa typy instytucji tworzące „czarne listy dłużników”. Pierwsza z nich to założone przez banki Biuro Informacji Kredytowej. Trafia tam każdy kto bierze kredyt, pożyczkę i korzysta z kart kredytowych. Do rejestru dłużników BIK można trafić np. z powodu niespłaconego debetu na karcie (limit dla osób fizyczny to 200 zł, dla przedsiębiorców – 500).
Oprócz BIK na rynku funkcjonują trzy biura informacji gospodarczej: Krajowy Rejestr Długów, Info Monitor oraz Europejski Rejestr Informacji Finansowej. Na czarne listy tych podmiotów wpisywać mogą osoby fizyczne, przedsiębiorcy, samorządy, fundusze sekurytyzacyjne oraz firmy windykacyjne.
Trafienie na listę dłużników ma poważne konsekwencje. Utrudnia a czasami uniemożliwia wzięcie kredytu, zakup na raty, podpisanie umowy z operatorem telekomunikacyjnym, a nawet zatrudnienie, bo zdarza się, że pracodawcy sprawdzają rzetelność potencjalnych pracowników.
Do rejestrów prowadzonych przez biura informacji gospodarczej można wpisać również wierzytelności kwestionowane przez konsumentów, a wierzytelność nie musi być potwierdzona wyrokiem sądowym.
Nawet po spłacie zadłużenia ostateczna decyzja o usunięciu wpisu zależy od podmiotu prowadzącego rejestr.
Spory sądowe dotyczące wpisów na czarne listy odbywają się głównie na linii podmiot wpisujący na listę – konsument. Są już wyroki w których konsumenci otrzymali wysokie odszkodowania.
Więcej w Rzeczpospolitej z 11 lutego 2011 r.